Reklama

W galerii kafli

Do niewielkiej pracowni „Kafel-Art.” w Krakowie trafiliśmy z polecenia – to tu, jak słyszeliśmy, powstają unikatowe kafle-obrazy. Zachwyt naszych informatorów podzieliliśmy już w pierwszych minutach wizyty, gdy wśród pokrytych pyłem form...
W galerii kafli
Kafel z wzorem liści. Kafel-art, fot. Marta Zionkowska

Do niewielkiej pracowni „Kafel-Art.” w Krakowie trafiliśmy z polecenia – to tu, jak słyszeliśmy, powstają unikatowe kafle-obrazy. Zachwyt naszych informatorów podzieliliśmy już w pierwszych minutach wizyty, gdy wśród pokrytych pyłem form, preparatów i narzędzi dostrzegliśmy niezwykłą ekspozycję. Na różnorodnych w formie, kolorystyce i rozmiarach kaflach z pewnym niedowierzaniem rozpoznaliśmy m.in. motywy znane z płócien Chagalla, Wyspiańskiego, Picassa...

Więcej artykułów o podobnej tematyce znajdziesz w dziale PIECE KAFLOWE.

Panie Lidia Pogonowska i Marita Benke-Gajda przenoszą na „język” kafla dzieła światowego malarstwa, pejzaże zza okna, popularne w ceramice motywy myśliwskie, wizerunki świętych, martwe natury i wiele innych pomysłów własnych i życzeń klientów, których ze względu na wielką różnorodność nie sposób skategoryzować. 

Pracujemy jak w starej manufakturze włoskiej. Malujemy kafle najbardziej tradycyjnymi metodami majoliki – opisuje pani Marita, a jej opinia poparta jest nie tylko latami doświadczeń, ale i tytułem rzeczoznawcy. – Prawdziwa ceramika „zaczyna się” dla nas od 1000 °C. Zresztą żaden międzynarodowy konkurs ceramiczny nie dopuszcza do rywalizacji wyrobów o zdobieniach niskotemperaturowych naszkliwnych.

A w „Kafel-Art” kafle powstają z zachowaniem najsurowszych zasad sztuki ceramicznej. – Jeśli mam przygotowane pigmenty, to używam ich tak, jak w majolice. Jeśli złocę, to prawdziwym złotem ceramicznym – przyznaje z dumą pani Marita. – Bo z ceramiką jest troszkę tak, jak z gotowaniem – tu nie ma miejsca na cokolwiek udawanego – podsumowuje.

Szefem kaflarskiej „kuchni”, czyli technologiem mas i szkliw jest w „Kafel-Art”, pani Lidia. – Jak Pan Bóg obdarzył kogoś talentem do szkliw, to znów na takich samych „kulinarnych” zasadach. Są tacy, którzy nigdy nie zrobią dobrego szkliwa, nie uzyskają głębi koloru, i tacy, którzy nawet jeśli mają mniejszą wiedzę, w praktyce radzą sobie lepiej – przekonuje pani Marita.

Pani Lidia najwyraźniej ma i wiedzę, i talent, bo krakowskie kafle lśnią głębią barw, a szkliwo bywa opracowywane dokładnie pod kolor tapicerki zleceniodawcy. Kontynuując kulinarną metaforykę – w tej „kuchni” wypieka się więc nie „placki”, ale „wykwintne torty”. Ich ozdobieniem zajmuje się pani Marita. Inspirację do niebanalnych dekoracji dostarcza jej samo życie z całą jego intensywnością: wykłady i praca z młodzieżą na uczelni, warsztaty ceramiczne w domu, ekspertyzy rzeczoznawcze, zamiłowanie do lalek i przedmiotów oryginalnych, architektura... Wszystko to przetworzone zostaje przez wyobraźnię, wiedzę i talent artystki.

Niepospolitość powstającej tu ceramiki to jednak nie tylko kwestia rzemieślniczego reżimu i talentu. Równie ważny, zdaniem pań, jest... przypadek, który zdecydował o wyborze drogi życiowej i połączył losy obu kobiet. – Moje zainteresowanie ceramiką to efekt choroby lokomocyjnej – z humorem przyznaje pani Lidia. – W wieku 14 lat nikt przecież nie myśli poważnie o przyszłości. Nie miałam szans na mieszkanie w internacie, a dojeżdżać nie mogłam. Przypadek zrządził, że trafiłam do technikum ceramicznego. Studia ceramiczne na AGH były naturalną tego konsekwencją.

Podobnie niespodziewanie ceramika pojawiła się w życiu pani Marity.

Gdyby nie przypadek i te nagłe fascynacje, trudno powiedzieć, czy krakowska pracownia w ogóle by powstała. Nawet jeśli obie panie zainteresowałyby się ceramiką, z pewnością nie tworzyłyby takich kafli, jak te, które są efektem ich wspólnej pracy. Dlatego, z perspektywy czasu, za najbardziej brzemienny w skutkach splot okoliczności uznają po prostu swoje spotkanie – zetknięcie dwu silnych osobowości zafascynowanych kaflem i doskonale się rozumiejących. Posiadają podobne poczucie piękna i – jak mówią – są „zarażone kaflem”. Ta szczególna „przypadłość” pcha je do coraz to nowych artystycznych poszukiwań. Stąd w krakowskiej pracowni wciąż przybywa nowych kafli, a każdy z nich jest niepowtarzalny.

Życiowe drogi artystek zbiegły się w nieistniejącej już spółdzielni „Kafel”. Kiedy wiele lat temu otrzymano tam zlecenie wykonania kafli odtworzeniowych do pieca na Zamku Królewskim, pani Marita objęła kierownictwo artystyczne nad tym zadaniem. Prace szły dobrze do czasu, kiedy pojawił się problem szkliw. Pani Lidia wróciła właśnie do pracy po urlopie macierzyńskim... Efekty pierwszego wspólnego przedsięwzięcia obu pań zachwyciły konserwatorów. Sukces nagłośniła literatura fachowa, dzięki czemu pojawiły się nowe zlecenia. Najbardziej prestiżowe z nich – płytki z loggii Willi Decjusza – udało się zrealizować w ciągu zaledwie pół roku, a konserwatorzy nie byli w stanie odróżnić kopii od oryginału. Osiągniecie przypieczętowane zostało zdobyciem ogólnopolskiej nagrody „Dzwon Zygmunta”.

Niestety, mimo ewidentnych sukcesów spółdzielnię po latach rozwiązano. Zdobyte tam doświadczenie zaowocowało jednak utworzeniem „Kafel-Art” – niezależnej kaflarni, będącej kontynuacją najlepszych tradycji „Kafla”. W działalności ceramicznej artystek wciąż najważniejsza jest jakość i oryginalność kafli. Stale obecna jest też linia konserwatorska, która dała początek wspólnej twórczości. „Kafel-Art” znany jest jednak przede wszystkim z unikatowych kafli-obrazów, których galeria wciąż powiększa się o nowe kompozycje własne i pastisze dzieł wielkich twórców.

Ekspozycja staje się też coraz bardziej różnorodna, ponieważ od niedawna w kaflarskim tandemie obok pani Lidii i pani Marity zaistniały kolejne dwie artystki. Wraz z nimi krakowska pracownia zyskała kafle rozmalowane z niezwykłą dynamiką, na wskroś nowoczesne, zupełnie odmienne od tych, które prezentowano dotychczas, oraz takie, które lekko nawiązują do znanego tu już stylu i kreski. Te dwa odmienne podejścia do dekorowania ceramiki wyrażają różne temperamenty córek pani Marity, które z pasją dzielą artystyczne zamiłowania swojej mamy. Jedna z nich powiedziała kiedyś, że podejrzewa, iż jako dziecko musiała, będąc w domowej pracowni, zjeść kawałek gliny – tak bardzo uwarunkowana jest przez ceramikę. Jest to jednak chyba jedno z tych nielicznych uzależnień, które wychodzą na zdrowie.

Agnieszka Krysa - Iłgowska

 


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama