CIEPŁE SŁÓWKA: Internet ma dobre, ale też złe strony. Jak alkohol

Gdy przed wiekami zagubiony i wyczerpany wędrowiec trafił na ludzką siedzibę, uczynny pasterz mógł mu albo podać zbawienny posiłek lub... truciznę. A miła dziewczyna swoją ręką mogła albo wskazać właściwy kierunek do domu albo drogę do zatracenia na bagnach. Wszystko było sprawą zaufania. Teraz zamiast pustyni i dżungli (nie dotyczy to np. Martyny Wojciechowskiej) zwykle podróżuje się po Internecie...
CIEPŁE SŁÓWKA: Internet ma dobre, ale też złe strony. Jak alkohol

 

Gdy przed wiekami zagubiony i wyczerpany wędrowiec trafił na ludzką siedzibę, uczynny pasterz mógł mu albo podać zbawienny posiłek lub... truciznę. A miła dziewczyna swoją ręką mogła albo wskazać właściwy kierunek do domu albo drogę do zatracenia na bagnach. Wszystko było sprawą zaufania.

Więcej artykułów o podobnej treści znajdziesz na portalu KOMINKI.ORG


Teraz zamiast pustyni i dżungli (nie dotyczy to np. Martyny Wojciechowskiej) zwykle podróżuje się po Internecie...
Hasłem „pomóżcie” wrzuconym do sieci można uruchomić znaczną grupę ludzi, którzy bezinteresownie (?) coś zagubionej /zagubionemu w kominkowej dżungli poradzą. Albo zaszkodzą. Jednak wirtualny wędrowiec XXI wieku również sam może przynieść... wirusa, zarazę, która wyniszczy gościnne plemię...
Jakoś tak się składa, że pytania o kominki w Internecie zwykle nie dotyczą ani niewyjaśnionych przez chemię i fizykę zagadek, ani arcytrudnych niuansów wykonawczych czy innych równie poważnych zagadnień. Zwykle są banalne i dotyczą po prostu tego, czego zainteresowani mogą dowiedzieć się bez trudu w odległej co najwyżej o kilka kilometrów firmie kominkowej. Może nawet już tam byli, ale chcą się upewnić czy nie ma innego, tańszego rozwiązania. Taka „second opinion” do potęgi n-tej, bo te możliwości daje Internet.
Również coraz częściej poszukuje się w Internecie sposobów na „ominięcie” już w jakiś sposób zaangażowanej firmy. Dla pieniędzy, rzecz jasna.
Jeśli ktoś z firmy kominkowej X w ramach dobrej współpracy z potencjalnym klientem wsiada w samochód i jedzie 30 km, by zweryfikować na miejscu komin, podłoże, powietrze, by wspiąć się po chybotliwej drabince na poddasze, uruchamia swoją wieloletnią wiedzę, to zwykle już w czasie takiej trwającej 1-2 godziny wizyty podsuwa parę istotnych podpowiedzi. Czasami na oględziny nie jedzie szef, ale przyszły wykonawca kominka lub jakiś specjalista od DGP czy wody. Wszystko w imię jak najlepszego przygotowania miejsca przyszłej realizacji.
Mija tydzień, mija miesiąc i nawet mija lato od wizyty i oględzin i… okazuje się, że:
a) sugerowane w następstwie oględzin palenisko zostało już zakupione w Internecie na drugim końcu kraju*,
b) wykonawca, który został wysłany na rekonesans zrobił kominek poza macierzystą firmą, w ramach „fuchy”, bo wypadło to „korzystniej”*,
c) inwestor, który wcześniej był bardzo rozmowny, wysyłał maile, poganiał, gdy już wiedział wszystko co chciał wiedzieć nawet nie zadzwonił, by powiedzieć dziękuję lub przepraszam – o zamówieniu nie wspominając*.
* właściwe proszę podkreślić

Świat jest tak urządzony, że wiedza kosztuje, kosztuje wieloletnie doświadczenie, kosztuje ekspozycja, jak też podatki pit i vat oraz składki ZUS. Korzystając z usług pana, który zamiata lub wirtualnego zakupu ze 100% pewnością nie dostaniemy kilku pierwszych pozycji. Tak jest po prostu świat urządzony, że diabeł tkwi w szczegółach, a doradcą internetowym może być nawet mój 17 letni syn o chwytliwym nicku „tomi-piec-expert” W końcu całe swoje życie spędził przy firmie kominkowej ojca, a poza tym już mając 8 lat był na tylu imprezach targowych i taką ilość firm kominkowych odwiedził, że życzę każdemu polskiemu kominkarzowi.
Jednak bez pośrednictwa fizycznie istniejącej firmy „z szyldem” zwykle nie trafimy do pana Mietka, który w firmie Y jest tylko pracownikiem i nawet wizytówek nie ma, a co dopiero mówić o reklamie. Bez konsultacji w firmie Z nie będziemy też wiedzieli... co przez Internet mamy zamówić.
No bo skąd, jeśli dopiero oględziny na miejscu przyszłej inwestycji pokażą co trzeba kupić, a ruch klamką w firmowym salonie upewni nas, że „to jest to” . Wiemy więc co to jest „to” i wiemy też, że „tego” potrzebujemy... taniej. Wtedy klikamy nie zdając sobie sprawy, że otwieramy skrzynkę, czy raczej laptopa Pandory.

Po jasną cholerę błąkać się wirtualnie po miejscach, w których fizycznie nigdy w życiu nie byliśmy lub nawet nie wiemy gdzie w ogóle są?
Po co słuchać rad ludzi, których nigdy na oczy nie widzieliśmy, skoro fizycznie istniejących firm kominkowych z mniejszymi lub większymi tradycjami jest w Polsce na tyle dużo, by sprostać zamówieniom wszystkich klientów?
Ci, którzy niewinne „poszukują” i „pytają” to wcale nie roztargnione panienki, co to na kominkach się nie znają i nie zagubieni w kominkowym świecie podróżnicy, ale głównie wyrafinowani specjaliści od żerowania, pasożytowania i wykorzystywania...
W czasie, gdy krążą wirtualne pytania i odpowiedzi, gdy dokonywane są wirtualne transakcje, oszukiwane są realne firmy. Firmy i ludzie, którzy wykonali “brudną robotę” finansując lokale, rozpalając w nich ogień, by potencjalny klient poczuł ciepło, podając kawę, unosząc drzwiczki palenisk, no i dojeżdżając na oględziny weryfikujące opowieści o „dużym” kominie.
Raz lub drugi ktoś się nabiega, narobi, by finalnie stracić w sieci klienta. Jednak kolejnym razem już nie da się nabrać i może się okazać, że nie będzie już w fizycznych kominkowych firmach dla kolejnych klientów bezpłatnych porad, wizyt, projektów… Nie będzie też kawy i zaufania, które w biznesie jest podstawą. Może nawet nie będzie wielu firm. I kto nam wtedy zajrzy do naszego komina? Kto nam podpowie jaki wkład mamy kupić lub ile metrów rurki do DGP?
Wbrew pozorom, to ma znaczenie gdzie i jak dokonujemy kominkowych zakupów, a Internet może być albo wielkim pomocnikiem albo wrogiem.
Wyjdzie na to, że jeśli znajdziemy się w realnej kominkowej potrzebie, zostaniemy z naszym problemem niczym Himilsbach z językiem angielskim (szczegółów proszę poszukać w Internecie, bo ze względu na cenzurę nie chcę ich sam podawać). Reasumując: Internet, jak alkohol ma dobre, ale też złe strony.

wh


 


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama