Reklama
News will be here

Recenzja książki "SMOG. Diesle, kopciuchy, kominy - czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?"

Recenzja książki „Smog diesle, kopciuchy, kominy - czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?” Jakuba Chełmińskiego.
Recenzja książki "SMOG. Diesle, kopciuchy, kominy - czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?"
Smog diesle, kopciuchy, kominy - recenzja

Książkę „Smog diesle, kopciuchy, kominy - czyli dlaczego w Polsce nie da się oddychać?” Jakuba Chełmińskiego zacząłem czytać podczas obrad Komisji Rozwoju Rady Miasta Tarnowa, gdzie omawiany był projekt uchwały zakazującej używania paliw stałych w tym mieście. Prezentował go autor – radny – przewodniczący tej komisji. 

Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej KOMINKI.ORG.

Projekt okazał się klasycznym bublem, bo nie opierał się na rzeczywistych danych, brakowało przewidywanych efektów ekologicznych, analizy kosztów, analizy efektów społecznych, był niespójny merytorycznie, przez co mógł spowodować efekt odwrotny do zakładanego. Był propozycją „ustawowego niszczenia klimatu” i działań dokładnie przeciwnych niż praktykowane w Europie Zachodniej. Autor sam wycofał ten oderwany od rzeczywistości projekt spod obrad zarówno samej komisji jak i porządku sesji.

Książka „Smog...” jako żywo przypomina ten właśnie projekt zakazu używania paliw stałych. Zawiera mnóstwo historyjek ze smogiem związanych, których wspólną cechą jest brak jakiegokolwiek zaczepienia w nauce czy naturze rzeczy. Po oczach dostajemy informacjami, że zła jakość węgla istotnie przyczynia się do produkcji smogu, a przykładem ma być miał, co jeździ pociągiem do ciepłowni, a jest rozkradany do palenia w piecach. Brakuje informacji, że w rzeczywistości mniej kaloryczne węgle, w tym miał węglowy, spalają się najczyściej w przydomowych paleniskach pod warunkiem, że są spalane prawidłowo – zazwyczaj od góry. Dowiadujemy się co prawda, że komendant straży miejskiej z Katowic, Mariusz Sumara, jako podstawową przyczynę powstawania smogu podaje nieprawidłowy sposób palenia w piecach, ale już nigdzie dalej nie ma odniesienia do tej fundamentalnej dla problemu smogu informacji, jak kamień w wodę.

Jak w każdym wymyślonym świecie, są elementy proroctwa jak to, że już od 01.09.2019 w Krakowie będzie wyraźna poprawa jakości powietrza, bo będzie wolny od dymu. Dziś wiemy już, że z pana Chełmińskiego słaby jest prorok, bo zanieczyszczenie zmalało nieznacznie, a są też w centrum miasta obszary, gdzie gorący październik 2019 był najgorszy od 4 lat – 20 dni z przekroczoną dobową normą i najgorszy wynik miesięczny w całej Małopolsce.

Poznajemy określone środowisko antysmogowe i ludzi, którzy się zdenerwowali i działają. Metody są przeróżne – jedni jadą protestować do Warszawy przeciw paleniu podkładów kolejowych, ale w ferworze walki zapominają zabrać przygotowany 120 kg dowód rzeczowy. 

Inni palą w kominku i mierzą poziom zanieczyszczenia powietrza w pokoju. Gdy po 20 minutach okazuje się, że norma jest już kilkakrotnie przekroczona omal nie wyskakują oknami ze strachu. Werdykt – kominek zabija. Autor nie sili się na uwagę, że prawdopodobnie jest to wina nieprawidłowego doprowadzenia powietrza do urządzenia oraz wadliwie działającej wentylacji, chyba sam o tym nie wie. O drewnie jest więcej – dowiadujemy się, że w Krakowie bez zakazu spalania drewna walka ze smogiem nie mogłaby się udać. Zakazano i moim zdaniem dobrze, bo dowiedziono, że nie dlatego się nie udała.

Książka przekonuje, że smog to także wina posiadaczy kominków, bo do paleniska da się wrzucić kalosze i inne śmiecie, a i samym drewnem idzie nieźle nakopcić. To kolejna domorosła teza, bo to tak jakby właściciela samochodu obwiniać o zabijanie ludzi niezależnie od tego czy był kiedykolwiek sprawcą śmiertelnego wypadku. I wyjść z żądaniem zakazu używania samochodu dla tej osoby, bo przecież da się autem specjalnie lub z powodu nieprawidłowego prowadzenia wjechać w grupę ludzi na przystanku albo rozjechać rowerzystę.

Podobne jest stawianie w książce twardych, choć bezźródłowych i raczej nieprawdziwych tez, że „w Polsce dieslem jeździ się bez filtra” lub „po naszych ulicach jeżdżą miliony aut z wyciętymi filtrami”.

Autor sieje psychozę spalania odpadów opowiadając o tym, że do wymiany jest 975 mln. ton toksycznych podkładów, a można odnieść niemiłe wrażenie, że już znajduje się to w naszych płucach! Dochodzi do wniosku, że to na pewno smog jest główną przyczyną raka płuc, nie trudząc się nawet sprawdzeniem raportów onkologicznych pokazujących, że najwięcej zachorowań jest na całym pomorzu, znacznie więcej niż w Małopolsce.

W tej konwencji opisywane są perypetie aktywistów z Mysłowic, którym nie podoba się, że jest tylko ok. 5% kar za spalanie odpadów, gdy z komina się ostro dymi. Nie ma wzmianki o tym, że mogliby sprawdzić, iż przyczyną tego kopcenia było spalanie legalnych paliw, ale w sposób zupełnie nieprawidłowy, dowiedzieć się, że w każdym, nawet starym piecu da się palić bezdymnie węglem czy drewnem oraz dojść do wniosku, że szybkim rozwiązaniem byłoby nauczenie tych ludzi poprawnego palenia. Zamiast tego narzekają, że „strażnicy są bardziej aktywni w karaniu za to, że pies zrobi kupę”. Ci sami aktywiści są oburzeni, że do miejskiej sieci ciepłowniczej przyłączyła się tylko garstka, bo mieszkańcy przestraszyli się wysokich opłat za miejskie ciepło. Co za tchórze!

Iskierka naukowej nadziei dla tej pozycji pojawia się gdy autor robi powtórkę z fizyki przy okazji omówienia zasady działania pompy ciepła powietrze-powietrze. Urządzenie to obniża temperaturę powietrza pobieranego z atmosfery, a nie podnosi, jak „uczy” czytelnika autor, co ową iskierkę szybko gasi. Przy tej okazji autor zaprzecza swojej wcześniejszej tezie, że właściciele kominków powinni się ich wyzbyć, opisując, że po huraganach w Wielkopolsce pompy ciepła przestały działać, a kominki nie i dlatego warto je posiadać jako alternatywne źródło energii.

Aktywiści Warszawy Bez Smogu ciągle zastanawiają się nad tym jak tak można w piecu „palić czym się chce”? Taki przekaz książki „Smog...” wzmacnia fundamentalne przeinaczenie smogowego problemu poprzez pytanie CZYM, a nie JAK. Autor nie waha się opisywać takich niedorzeczności członków tej organizacji jak „zaklejanie nowych okien taśmą”, żeby mniej śmierdziało z zewnątrz. W rzeczywistości okna takie są bardzo szczelne, a jeśli nawet nie są idealnie dopasowane, to mają do tego celu odpowiednie regulatory. Abstrahując oczywiście od tego, że brak wentylacji jest przyczyną wielu chorób układu oddechowego.

Wychwalania aktywistów Polskiego Alarmu Smogowego jest w tej książce co niemiara. Dowiadujemy się, że to oni zorganizowali całą tę otoczkę smogową w Polsce, oni są inicjatorami tej „filozofii” i retoryki, co tworzy swoisty, oderwany od nauki i rzeczywistości matrix charakteryzujący się niedziałającymi rozwiązaniami. Autor zwraca uwagę na ich odcinanie się od ekologii, o którym poinformował go podczas wywiadu lider tego ruchu. Tylko czy to są powody do chwały? Fakt istnienia swoistej „wiedzy po naszemu, alarmowemu” autor potwierdza cytując prominentnego działacza z Warszawy, stwierdzającego, że ”nagle okazało się, że ludzie z Alarmów Smogowych, którzy przecież zawodowo zajmują się zupełnie czymś innym, stają się ekspertami od zanieczyszczenia powietrza.”

Przy okazji skawińskich problemów ze smogiem, autor wspomina działania naukowców z Polskiego Klubu Ekologicznego w tym mieście w latach 1980-81, nazywając je jednym z największych sukcesów polskiego ruchu ekologicznego. Próżno jednak szukać informacji o tym, że ci sami naukowcy, którzy do dziś w małopolskim PKE się udzielają, odcinają się od kompromitujących działań Skawińskiego Alarmu Smogowego koordynowanego przez Krakowski Alarm Smogowy.

Warto jeszcze wspomnieć w tej recenzji opis grupy „bohaterów smogowych” z Legionowa, którzy tak bardzo chcieli coś robić, że załatwili oczyszczacze powietrza do przedszkoli, których nie dało się podpiąć, bo nie było przedłużaczy, a potem nikt nie potrafił ich obsługiwać, bo instrukcja była po chińsku. Chcieli też całkowitego zakazu spalania drewna. Autor nie dochodzi skąd tacy domorośli specjaliści mieliby wiedzieć, że stosowanie oczyszczaczy (jak twierdzi oficjalnie Państwowy Zakład Higieny) nie wpływa w sposób zauważalny na poprawę powietrza w pomieszczeniach albo że drewno to najtańsze Odnawialne Źródło Energii i da się je spalać z marginalną emisją zanieczyszczeń?

Jakub Chełmiński znakomicie opisał polskie smogowe piekiełko pełne lokalnych zbawców, którzy nagle stali się specjalistami. Prawdziwy obraz sztucznego tworu – matrixowej przestrzeni walki o czyste powietrze w Polsce nie respektującej praw nauki.  Choć nie doczytamy tego w książce, wiadomo, że takie środowisko najbardziej lubią biznesy, bo łatwo można forsować sprzedaż swoich rozwiązań w cenach uwzględniających dopłaty publicznymi pieniędzmi przestraszonych o swoje zdrowie ludzi. Nie trzeba potwierdzać zasadności ani efektywności, bo specjalistami są domorośli aktywiści, których urzędnicy się po prostu boją. Aktywiści zaś potrzebują potwierdzenia swojej misji, muszą pokazywać jak dużo robią, dlatego chętnie podejmują działania, które wydają im się zasadne. Sami nie potrafią najczęściej prawidłowo ocenić efektów, bo jak wiadomo, nie są specjalistami w tych dziedzinach.

Po przeczytaniu książki łatwiej zrozumieć stwierdzenia Komisji Europejskiej, że w Polsce dużo się w sprawie likwidacji smogu robi, ale nie ma zauważalnych efektów. Ciekawostką jest fakt, że opisane w książce grupy aktywistów pomijają znane w świecie skuteczne rozwiązania antysmogowe wykorzystujące prawa fizyki i badania naukowe, polegające na edukacji i dopilnowaniu stosowania prawidłowych metod spalania paliw stałych. Można podejrzewać, że dzieje się tak dlatego, że szybka likwidacja smogu w Polsce znacznie by uszczupliła przewidywane miliardowe przychody biznesów i aktywistów robiących na nim interesy. Krakowski Alarm Smogowy zlecił nawet badania skuteczności „palenia od góry” akredytowanemu instytutowi, będącemu jednak w konflikcie interesów z prawidłowym bezdymnym spalaniem węgla i drewna. Inne niż negatywne dla górnego spalania wnioski z tych badań uderzałyby w interesy samego instytutu, a walkę ze smogiem mogłyby znacząco skrócić. A tak całe opisane w książce jako zależne lub co najmniej inspirujące się działaniami Krakowskiego Alarmu Smogowego środowisko może spokojnie bujać w nienaukowych obłokach przez długie lata.

Książka „Smog...” opisuje więc smutny obraz pozorowanej walki ze smogiem w Polsce, a najsmutniejsze w tym dziele jest to, że autor sam aktywnie - ale wygląda na to, że nieświadomie - w tej farsie uczestniczy. Zastanawiający jest fakt, że jako redaktor poważnej gazety nie zauważył w swojej książce znanego w Polsce antysmogowego ruchu propagującego edukację prawidłowego spalania paliw stałych jako działanie doraźne, ale istotnie zmniejszające ilość emitowanych zanieczyszczeń. Na  300 stronach nie znalazło się ani jedno zdanie o tym, że przeprowadzono setki spektakularnych pokazów prawidłowego spalania węgla i drewna. Może dlatego, że działania, jako podparte nauką i potencjalnie bardzo skuteczne, nie pasują do opisanej w książce „przestrzeni walki ze smogiem”, samowystarczalnego matrixa. Między innymi dlatego książka nie odpowiada rzetelnie na tytułowe pytanie: „Dlaczego w Polsce nie da się oddychać?”.

Recenzja

Krzysztof Woźniak

Rada Naukowa Polskiego Klubu Ekologicznego Małopolska


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama